Blue Decco
I kolejna płyta jednego z muzyków, których chętnie słucham i bardzo cenię. Mat Maneri, bo o nim mowa pewnie nie byłby tym, kim w chwili obecnej jest, gdyby - pomijając kwestię talentu - nie wychowywał się pod kierunkiem swego ojca, również jazzowego muzyka, kompozytora i teoretyka muzyki - Joe Maneriego.
Być może to ojciec zaszczepił mu uwielbienie dla mikrotonalności i do dekonstrukcji muzyki. Tą drogą Mat Maneri podąża od początku swej artystycznej drogi. W ten sposób powstaje muzyka dość trudna w odbiorze i wymagająca pewnego przygotowania, bowiem dla kogoś, kto zechciałby posłuchać muzyki prezentowanej przez Maneriego znając jedynie dokonania tych gwiazd jazzu, które powszechnie uważane są za jego ikony, prawdopodobnie muzyka ta byłaby zbyt oschła, chropowata, pozbawiona niemal wszelkiego piękna. Fakt, łatwo nie będzie, jednak jeśli już w świat dźwięków Maneriego się wejdzie bardzo trudno się z nim rozstać.
Być może właśnie "Blue Decco" jest dobrym pomysłem "na początek" muzycznego spotkania ze sztuką Maneriego. I ta płyta nie jest wprawdzie łatwa w odbiorze, jednak szczątki podstawy harmonicznej układane przez Craiga Taborna być może ułatwią odbiór. Próżno tu szukać łatwych, miłych, wpadających w ucho melodii. Nawet tak znane i z wyraźną melodią tematy jak "Hush Little Baby", czy "I Got It Bad" podane są w taki sposób, że doszukiwanie się piękna oryginalnej melodii okazać by się mogło trudem ponad miarę. Maneri nie byłby sobą, gdyby nie poddał ich wnikliwej dekonstrukcji. Jednak, kiedy odrzuci się to, co wydaje się być najpopularniejszym (i poniekąd trafnym) poglądem, że muzyka musi szczycić się melodią, najlepiej stosunkowo prostą, by móc ją zanucić, wówczas wsłuchawszy się w propozycję Maneriego i jego zespołu odnajdziemy w niej piękno.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.