Jestem w połowie drogi między totalnym free, a graniem klasycznym - wywiad z Wojciechem Jachną

Autor: 
Piotr Wojdat

Jakie wrażenia wyniosłeś z piątkowego koncertu grupy Sundial występującej w składzie poszerzonym o saksofonistę Irka Wojtczaka?

Wojciech Jachna: Wstępnie dobre. Nie było zbyt wielu ludzi, ale publiczność jak zwykle była czujna. Program na te dwa dni rezydencji w łódzkich Ciągotach i Tęsknotach mamy wymagający, więc na tę chwilę czuję pewien niedosyt. Mam jednak nadzieję, że dzisiaj to nadrobimy.

Jak można było wyczytać w zapowiedziach waszych występów - oba koncerty są rejestrowane z myślą o wydaniu trzeciej płyty Sundial. Czy możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

WJ: Zdecydowaliśmy się na to, żeby zarejestrować piątkowy i sobotni koncert ze względu na to, że nagrywanie tylko jednego występu wiązałoby się z pewnym ryzykiem. Z doświadczenia wiem, że w takich sytuacjach może się zdarzyć coś wcześniej nieprzewidzianego. Jako przykład koncertów, które miały nietypowy przebieg, mogę podać występy z Andrzejem Przybielskim. W przypadku Sundial chcemy wybrać najlepsze wersje utworów. Poza tym trochę pofiglowaliśmy przed koncertem, żeby sprawdzić dźwięk i nagrać trudniejsze kompozycje.

Ogólnie przyznam, że spodziewałem się nieco innych rzeczy. Wydawało mi się, że zagramy więcej starych utworów w nowych aranżacjach. A okazało się, że chłopaki przygotowali dużo nowych tematów. Tym bardziej się więc cieszę, że mamy dwa dni na to, by zarejestrować materiał na płytę.

A jak to się stało, że do składu Sundial dołączył Irek Wojtczak?

WJ: W dużej mierze zadecydował przypadek. Na początku rozmawialiśmy z Tomkiem Dąbrowskim. Pierwotnie miał to być kwartet na dwie trąbki, mimo że ten pomysł wydaje się niektórym pewnie dziwny... Z uwagi na terminy Tomka nie udało się nam jednak ostatecznie dogadać. Ze swojej strony wysunąłem więc kandydaturę Irka, a koledzy z kolei proponowali koleżankę wokalistkę z uczelni w Kopenhadze. Mam na myśli Lo Ersare, która występuje w zespole LOVE, m.in. z perkusistą Szymonem Gąsiorkiem.

Ostatecznie udało się dogadać z Irkiem Wojtczakiem, który jest saksofonistą otwartym i tworzącym ciekawą muzykę. Poza tym z Irkiem znamy się ze starych czasów, kiedy to wspólnie występowaliśmy w Contemporary Noise Sextet. Z przyjemnością się zgodził, by z nami zagrać. Cieszę się, że do tego doszło, bo to jeden z tych saksofonistów, który gra w bardzo nieoczywisty sposób.

Czy wasze plany względem koncertu sobotniego różnią się od tych, które mieliście przed wczorajszym występem?

WJ: Chcemy powtórzyć program, ale kolejność utworów będzie inna. Zależy nam na tym, by mieć różne wersje, tak aby można było z czego wybierać kompozycje na płytę Sundial. W ramach bisu zapewne bardziej sobie pofolgujemy. Formy otwarte są moim zdaniem naszą dobrą stroną. Z tego, co wiem, wczorajszy bis można obejrzeć na YouTube.

O koncertach i płytach Sundial zapewne moglibyśmy jeszcze długo rozmawiać. Pretekstem do wywiadu jest jednak Twoja najnowsza płyta nagrana w duecie z kontrabasistą Ksawerym Wójcińskim. Jak postrzegasz waszą współpracę na przestrzeni kilku lat? Czy dużo się zmieniło od 2014 roku?

WJ: Ta współpraca się przede wszystkim bardzo ładnie rozwinęła. Wczoraj jeden ze słuchaczy podzielił się ze mną opinią, że nowa płyta naszego duetu jest zupełnie inna od poprzedniej. Mogę dodać, że takie mieliśmy z Ksawerym założenie co do “Conversations with Space”. Myślę zresztą, że słychać na tym albumie, iż więzi między nami się zacieśniły.

Po wydaniu pierwszej płyty “Night Talks” graliśmy mało. Odbyły się może ze 2-3 koncerty. Dopiero w zeszłym roku zagraliśmy ich nieco więcej. Pod koniec mini trasy zdecydowałem się zarejestrować materiał w Warszawie w Ladomku, potem częściowo w Mózgu. Stwierdziłem, że duet ładnie się rozegrał. Pojawiło się więcej improwizacji, nowe tematy. Uznałem, że jest to odpowiedni moment na to, by pomyśleć o drugim naszym wydawnictwie. Jak wiadomo, wszyscy jesteśmy bardzo zajęci, więc i czasu jest mało na takie inicjatywy.

Tak ja myślałem, te nowe utwory pokazały nas w formie dużo bardziej rozegranej, mniej melodyjnej i mniej przyczajonej. Jest kilka tematów, które nawiązują do pierwszej płyty. Zapewne ma to związek z tym, że po prostu mamy swój styl. Poza tym więcej jest improwizacji i coraz lepiej się z tym czujemy.

Współpraca z Ksawerym jest obiecująca. Nie muszę zresztą dużo o nim mówić, gdyż jest jednym z najbardziej pożądanych kontrabasistów w Polsce. To muzyk wszechstronny, totalny i z wielką wyobraźnią.

Po dwóch płytach zauważam u Ciebie i Ksawerego taką tendencję: traktujecie wspólne muzykowanie jako w miarę luźne nawiązywanie dialogów między dwoma instrumentalistami. Takie wnioski można wyciągnąć na podstawie tytułów obu albumów (nocne rozmowy vs. konwersacje z przestrzenią), ale tak też postrzegam ich zawartość. Jak odniesiesz się do takiego postawienia sprawy?

WJ: Granie free ma wiele odsłon, choć ludzie różnie to rozumieją. Według mnie podstawą takiego muzycznego porozumienia są rozmowy i konwersacje. Wspólne słuchanie i wsłuchiwanie się w siebie. Tytuły obu płyt do tego nawiązują. Wydaje mi się, że udało się uchwycić ducha tych rozmów dwóch instrumentalistów. Np. ja zapodaję temat, Ksawery go potem oplata kontrabasem. Udaje się nam utrzymać muzykę w ryzach rozmowy nawet jak sobie pofolgujemy.

Co prawda niektórzy uważają, że w muzyce free jazzowej tego wszystkiego o czym mówię - nie ma. Inni twierdzą, że my nie gramy free. To zapewne temat na dłuższą dyskusję. Na naszej nowej płycie są też utwory zaaranżowane. Np. melodia św. Wojciecha. To jest kościelna pieśń, która wypadła mi z teczki. Zerknął na nią Ksawery i powiedział, że to bardzo fajna melodia. Nagrał na kontrabasie główną linię, a potem kolejne. Zrobiliśmy z tego taką postprodukcję. Każdy z nas dodał coś od siebie. Ale to kontrabas odgrywa w tym utworze główną rolę. Ksawery jest mistrzem w grze smyczkiem, studiował zresztą klasykę. To jest dosyć odległe od improwizacji stricte jazzowej. Raczej jest to nawiązanie do muzyki współczesnej.

Jestem bardzo przywiązany do czegoś takiego, jak improwizowanie na kanwie tematu, co chyba słychać, bo w mojej muzyce jest też dużo melodii. Lubię od nich odchodzić, by potem do nich wracać. Staram się, żeby moje granie nie było totalnie abstrakcyjne. Na niektórych płytach free słyszę oderwanie od siebie, nierzadko brakuje wspólnego mianownika. Niekoniecznie podzielam takie podejście do tworzenia muzyki.

Wydaje się, że czasami artyści free jazzowi stają się zakładnikami braku formy, która w efekcie przeradza się w… formę free jazzową. Według mnie to właśnie wtedy muzyka sama w sobie schodzi na dalszy plan. Jeśli dobrze rozumiem, starasz się nie wpaść w tę pułapkę…

WJ: W moim przypadku granie free to granie free w cudzysłowie. Moja muzyka jest po prostu bardziej abstrakcyjna niż jazz mainstreamowy, który jest ułożony po formie. Po podaniu tematu następuje klasyczna forma. A my bawimy się melodiami, ale następuje po nich improwizacja, która zmierza w bardzo różne rejony. Na płytach jest taka, a na koncertach bywa zupełnie inna. Staram się nawiązywać do melodii. Czasami bardziej odjeżdżamy, a czasami mniej. Chodzi o to, że nie trzymamy się ściśle ustalonej formy. W takim graniu czujemy się dość dobrze. O to mi chodzi, gdy mówię o free. Z drugiej zaś strony nie interesuje nas totalna fryta, bez żadnego nawiązania do melodii, czy czegoś, co da się złowić uchem. Jesteśmy zapewne w połowie drogi między totalnym free, a graniem klasycznym.

Jak będzie przebiegać Twoja dalsza współpraca z Ksawerym?

WJ: Tak się składa, że pracujemy dość dziwnie. Po wydaniu płyty właściwie w ogóle razem nie gramy. Dopiero po jakimś czasie nabieramy rozpędu. Chyba jest to związane z tym, że udzielamy się w różnych projektach. Być może ten duet potrzebuje też nieco więcej czasu, żeby wybrzmieć i żeby więcej ludzi o nim się dowiedziało. Przy obecnym zalewie płyt, który staje się powoli abstrakcją, nie jest łatwo wysłuchać na spokojnie, co artysta ma do powiedzenia. Na razie nie mamy żadnych planów, nawet koncertu promocyjnego. Czekamy na rozwój wydarzeń.

A jakie są Twoje najbliższe plany koncertowe i wydawnicze?

WJ: Chciałbym promować wszystko, co się w ostatnim czasie ukazało. A było tego dość dużo. Nie planuję raczej tego jeszcze mnożyć. Wydanie trzeciej płyty projektu Sundial przewidziane jest na przyszły rok. Wolimy z tym poczekać, a poza tym chcielibyśmy spokojnie przygotować ten album. Poza tym w maju ukaże się moja płyta w trio z perkusistą Jackiem Buhlem i kontrabasistą Jackiem Mazurkiewiczem. Za tydzień jadę na Lublin Jazz Festival z kwartetem Jaząbu. Przedtem mamy koncerty w Tomaszowie Mazowieckim i Bydgoszczy. Marzę o takim momencie, by wydawać mniej płyt, a żeby więcej się wokół nich działo.