Wydobyć z tych wszystkich wpływów swój własny głos - rozmowa z wietnamskim gitarzysta Nguyenem Le

Autor: 
Jazzarium
Autor zdjęcia: 
Dragan Tasic

Encyklopedia jazzowa „All About Jazz” pisze o nim: „Niewielu jest muzyków, których twórczość tak doskonale pasuje do terminu fusion. Urodzony w Paryżu Nguyen Le od ćwierć wieku łączy rockową energię z duchem jazzu, ale też nadaje idei fusion szerszą definicję, na jego płytach spotykają się brzmienia z całego świata. Natomiast prestiżowy Jazz Times rekomenduje gitarzystę jako”wybitnego muzyka, który stworzył kompletnie oryginalne brzmienia dla nowego jazzu i rocka.

Jazzarium: Hendrix czy Clapton?

Nguyen Le: Hendrix, zdecydowanie. Clapton jest świetny, ale nigdy mnie nie poruszył. Natomiast każda nuta zagrana przez Jimi'ego Hendrixa wydaje mi się znacząca i dotyka mnie dogłębnie.

J: Dlatego postanowiłeś pracować z jego muzyką a nie na przykład z utworami Cream?

N.L.: To długa historia. Wielu ludziom wydaje się, że "wrodziłem się" w Hendrixa, że od dziecka zajmowałem się tą muzyką. Prawda wygląda tak, że zainteresowałem się Hendrixem gdy już miałem za sobą kawałek grania jako muzyk jazzowy. To zdarzyło się przez przypadek. Francuski promotor szukał jazzowych muzyków, którzy mogliby zagrać utwory Hendrixa na swój sposób. Zgodziłem się i dopiero wtedy zacząłem słuchać i uczyć się tych piosenek. Im dłużej się nim zajmowałem, im głębiej wchodziłem w tę muzykę, tym bardziej moja fascynacja wzrastała.

J: Jakiej muzyki słuchałeś wcześniej?

N.L.: Pierwszym zespołem, który do mnie trafił - byłem wówczas nastolatkiem - był Deep Purple. Miałem wtedy 12 lat. Do tego momentu muzyka mnie nie interesowała. Zajmowałem się malarstwem i rysunkiem. W szkole zacząłem słuchać muzyki, ale nie ze względów artystycznych a raczje pod presją otoczenia. Każdy czegoś słuchał i dzielił się swoimi zdobyczami. Gdy skończyłem 15 lat zacząłem grać na perkusji. Nudziliśmy się strasznie i nagle ktoś zaproponował: "załóżmy zespół" a ja zgłosiłem się na perkusistę, choć nigdy nawet nie zbliżyłem się do perkusji. Wydawała mi się jednak atrakcyjna ponieważ była głośna. Niestety, okazało się, że jestem fatalnym perkusistą.

J: Studiowałeś do tego wszystkiego filozofię w Paryżu. Jak trafiłeś od Hegla do Hendrixa?

N.L.: Zajmowałem się estetyką, poezją. Napisałem pracę poświęconą pewnemu francuskiemu pisarzowi, który opisywał swoją podróż po Azji w bardzo filozoficzny sposób. Jednak studiując filozofię zupełnie nie zajmowałem się muzyką. Rozdzielałem te dwie dziedziny. Filozofia jest sztuką umysłu, muzyka sztuką ciała. Jedynym wysiłkiem cielesnym, jaki wykonuje się przy pracy filozoficznej jest pisanie lub przewracanie kart książek. Gdy grasz na gitarze aktywne jest całe ciało, pocisz się, męczysz, kłócisz się z muzykami, reagujesz na zachowanie publiczności. Nie potrafiłem połączyć ze sobą muzyki i filozofii.

J: To ciekawe, szczególnie że akurat intelektualiści francuscy mają dar przetwarzania niemal wszystkiego: meczu piłki nożnej, frytek na talerzu czy kolejki do okienka na poczcie w system filozoficzno-społeczny.

N.L.: Tak, przychodzi im to łatwo. Ale dla mnie gra na gitarze nie była filozoficznym, duchowym zagadnieniem. To była czynność, którą starałem się wykonywać jak najlepiej. Poza tym to była, i nadal jest, świetna zabawa. Ostatecznie porzuciłem studia filozoficzne właśnie ze względu na ten aspekt braku cielesnośći w filozofii. To tylko teoretyzowanie.

J: W tekście dołączonym do płyty, sporo miejsca poświęciłeś buddyzmowi. Jaką rolę odgrywa on w twojej twórczości?

N.L.: Pochodzę z wietnamskiej rodziny, gdzie religia była ważna, choć niepraktykowana. Wyjątek stanowiła moja babka - uwielbiałem przyglądać się jej, gdy się modliła. Wybijała przy tym rytm, to było bardzo muzyczne doświadczenie. Zdarzało się także, że całą rodziną składaliśmy hołd duchom naszych przodków. To bardzo ważny element kultury wietnamskiej.

J: Twoja muzyka to połączenie rocka, jazzu, funku i folku. Jak udało ci się znaleźć sposób na zgranie tak odmiennych gatunków muzyki?

N.L.: Jestem samoukiem. Wszystkiego nauczyłem się intuicyjnie. Postanowiłem zająć się jazzem ponieważ oferował największą dawkę wolności od teorii. Chciałem być profesjonalistą - rozumiem pod tym terminem umiejętność zagrania wszystkiego, co chce się zagrać - i ciężko pracowałem nad swoją grą. W 1989 roku dostałem ofertę nagrania płyty i było to dla mnie bardzo duże wyzwanie. Również filozoficzne - musiałem się określić. Powiedziałem sobie: ta płyta musi być czymś unikatowym. Uważam, że każda płyta powinna być oryginalna i jednostkowa w swoim wyrazie. W przeciwnym razie chyba nie warto jej nagrywać. W taki sposób podszedłem do tego tematu i zaczłem zastanawiać się nad własną tożsamością. Wszystko, co dziś gram jest sumą tego, czego się nauczyłem. Moim celem jest wydobyć z tych wszystkich wpływów swój własny głos.